W zasadzie wicemistrz ;)*. Hubert ku uciesze taty przywozi ze swoich pierwszych zawodów w Judo srebrny medal. Przegrał jedną walkę, z chłopcem, który podobno waży mniej niż 60 kilo, w co dość trudno uwierzyć, gdyż obecna waga Hubusia to nieco ponad 59 kilogramów, a wygląda przy nim jak młodszy brat (zdjęcie z podium). Jako jedyny w kategorii stawił mu zaciekły opór. Naprawdę należy pogratulować wyniku. Cieszy mnie to o tyle, że w końcu Hubert odnalazł się sportowo. Po wielu latach niezbyt udanych eksperymentów, (i mojego siedzenia godzinami na hali, przy boisku czy czekania w samochodzie, aż skończy trening na Kopie Cwyla – kolarstwo MTB) Hubert wreszcie uprawia sport, który naprawdę lubi, ma przyjemność z treningów i czuje się w nim mocny. Oczywiście, że duża w tym zasługa sekcji Judo Politechniki Warszawskiej ale jestem przekonany, że moja też ;). Czekam więc na przyszłe sukcesy, które oczywiście będą miały wielu ojców ;). Tutaj krótka relacja i tutaj też 😉
* Korekta – Mistrz! Hubert zdobywa pierwszy złoty medal. Historyczna data: 13 grudnia 2018 roku. Turniej dla dzieci zorganizowany przez Sekcję Judo AZS AWF Warszawa. Patrz również ostatnie zdjęcia wpisu.
W zasadzie to miałem już nie pisać o kajakarstwie. Nadarzyła się jednak wyjątkowa okazja. Po raz pierwszy od ponad siedmiu lat, Krzysiek zajmuje pierwsze miejsce w zawodach klubowych. Kilka wpisów wcześniej sugerowałem nawet „klątwę drugiego miejsca”, bo jak nie Kaniów, to Alytus albo Berlin albo Essen albo Praga albo Niznyj Novgorad ….. lista jest bardzo długa. Zawsze ktoś stał wyżej na podium. Nie tym razem! Krzysiek z kolegami ogrywa w finale Czechów i seria porażek dobiega końca. Czekałem na to wydarzenie od maja 2012 roku czyli od pierwszych zawodów na jakie Krzyś pojechał.
Nie robiłem zdjęć, bo mi obrzydło, mam już ich setki jeżeli nie tysiące, nawet do końca nie wiem, z jakich zawodów są, ale można obejrzeć relację z meczu finałowego na Youtube. Bardzo cieszy też dobra gra. Już za dwa tygodnie Puchar Niemiec, najbardziej prestiżowe zawody klubowe na świecie. Taka kajakowa Liga Mistrzów. No cóż, pojedziemy – zobaczymy, jestem jednak przekonany, że pachnie medalem ;).
Ponieważ weekend trwał tydzień, to i droga na zawody w Leśnej była dość długa, jechaliśmy przez Bełchatów, Wrocław, Jelenią Górę, Karpacz i parę innych mniejszych atrakcji głównie dla dzieci ale nie tylko. Ogrody japońskie lubi moja żona a wrocławskie Hydropolis (takie „wodne” Centrum Nauki Kopernik” ) czy Kolejkowo (makieta zrobiona naprawdę z dużą dbałością o szczegóły, patrz zdjęcia poniżej – Orlen ) spodoba się każdemu. Niesamowite wrażenie robią też wyrobiska kopalni Bełchatów. Gmina Kamieńsk chwali się, że dzięki kopalni i elektrowni jest najbogatszą gminą w Polsce. Kto by tam zwracał uwagę na takie drobiazgi jak dziury po horyzont głębokie na 200 metrów. Zadziwia też dolnośląskie, ale bardzo pozytywnie. Jedziemy tam po raz czwarty na długi weekend i ciągle mamy co zwiedzać. Tylko nie mogę się się doczekać, kiedy te nasze wyjazdy i zwiedzanie będą bardziej „dorosłe” ;).
I jeszcze jedna ciekawostka. Wrocław dołączył do Berlina i Londynu, czyli miast gdzie potencjalnie mógłbym się przeprowadzić. To olbrzymie wyróżnienie, dla Wrocławia oczywiście ;).
*Jest medal w Essen! Brązowy, ale to i tak znakomity wynik. Tylko jedna porażka w półfinale (5:7) z Berlińczykami i wysokie wygrane z zespołami z Belgii, Niemiec oraz Tajwanu dały Krzysiowi i jego kolegom trzecie miejsce. Ja osobiście uważam, że ten medal to najważniejsze osiągnięcie sportowe Krzysia, ponieważ na tych zawodach nie ma słabych drużyn. Nawet w zeszłym roku w Belfaście na Mistrzostwach Świata Juniorów, mając szczęście w losowaniu, można było trafić na pudło, ogrywając kelnerów. Tutaj się tak nie da, każda ekipa jest bardzo groźna. Krzyś ma furę medali z rozgrywek różnego szczebla. Ale ten jest wyjątkowy. The One To Rule Them All! ;).
Tytuł może być nieco niezrozumiały ale według Google Tłumacza oznacza po walijsku: Największe wrażenie zrobiła na mnie Walia. Zdecydowanie. Piękne klifowe wybrzeże, palmy, malownicze góry z kościółkami na zboczach, cukierkowe miasteczka i średniowieczne zamki, łudząco podobne do tego z filmów o Robin Hood’zie. Co ciekawe, walijski jest podobno najstarszym używanym językiem w Europie. Zainspirował Tolkiena, przy tworzeniu nazw i języków „Śródziemia”.
Byliśmy z Anią i Hubertem przez kilka dni w północno – zachodniej części wyspy. Niejako z automatu zwiedziliśmy Manchester, który spodobał mi się od razu, przypominając nieco Łódź a nawet mój rodzinny Żyrardów, zachowując oczywiście właściwe proporcje. Był też straszny Liverpool: brud, ludzie podejrzanego autoramentu, ponura pogoda i równie ponure ulice – koszmar. Na dodatek grał Everton i Liverpool FC, przez co wszyscy poza turystami, byli w klubowych szalikach. Jak na Łazienkowskiej.
Co zwróciło moją uwagę? Komercyjne wykorzystanie obiektów sakralnych. W jednej katedrze oddział banku (fakt, że dość nobliwego) oraz barek szybkiej obsługi (patrz zdjęcie poniżej). W innej piknik – stragany, syntezator i tańczący wierni (Obejrzyj film). Wydaje się, że w Polsce, księża też mogliby zacząć zarabiać, a nie tylko wyciągać rękę z tacą. Druga dość niezwykła rzecz, która na dodatek, po raz kolejny pokazała, w jakiej cywilizacyjnej czarnej dziurze mieszkam, to lokalne korty tenisowe. Mała mieścina. Sześć znakomicie utrzymanych trawiastych kortów. To co uderzyło mnie najbardziej, to brak obsługi recepcyjnej. Sprawdzasz się na stronie www, czy kort jest wolny, grasz, po czym zostawiasz pieniądze na specjalnej półce albo płacisz przelewem przez net. Jak przychodzisz pierwszy raz, dostajesz kartę magnetyczną – klucz do wejścia i szafek w szatni. Jedynym warunkiem korzystania, jest pojawienie się tam co najmniej raz w tygodniu. Dla osoby z Europy wschodniej, niebywałe. I jeszcze jeden drobiazg. Godzina grania to 3 funty w tygodniu i pięć w weekendy. Nie będę podawał cen z Warszawy, żeby się nie denerwować.
Widzieliśmy też inną ciekawostkę. W miejscowości Grappenhold jest kościół z płaskorzeźbą kota ponad głównym wejściem. Ale nie jest to zwyczajny zwierzak. To Kocur z Cheshire. Protoplasta kota z Alicji w Krainie Czarów (tego co potrafił znikać – ostatni znikał jego uśmiech). Znajdziemy go też u Sapkowskiego (Wikipedia). A i sama miejscowość bardzo przyjemna, taka zamożna, spokojna angielska wioska.
Najważniejsze jednak, że odwiedziliśmy przyjaciół. My, w sensie ja i Ania, naszą serdeczną przyjaciółkę, która od ponad roku mieszka w okolicy, a Hubert, kolegę, z którym zna się praktycznie od urodzenia. Stęskniliśmy się i miło było spędzić trochę czasu razem.
Generalnie zwiedziliśmy ładne miejsca, ale ja wolę Londyn, gdzie czuć potęgę Imperium ;).
Powyższy tytuł nie dotyczy mnie personalnie, a jedynie Krzyśka, który jako jedyny z nas zaliczył wakacyjne wycieczki do Nowego Jorku i Berlina. Znaczącym minusem jego zagranicznych wyjazdów jest to, że po powrocie, coraz mniej podoba mu się Stara Ochota i okolice. Boję się, że do ewentualnych wnuczków będę miał 8 godzin samolotem. No dobra może nie osiem ale co najmniej dwie. W Stanach był sam, do Berlina pojechaliśmy wszyscy i w moim wypadku była to wyprawa trochę sentymentalna, ponieważ poprzednio wybrałem się tam w 1989 roku po wzmacniacz ;). Zastanawiałem się jaka będzie percepcja miasta, które zrobiło na mnie bardzo dobre wrażenie ale jakby nie było, za komuny. Okazało się, że dobre wrażenie pozostało i mimo wielu pozytywnych zmian jakie nastąpiły w Warszawie, ciągle dzieli nas cywilizacyjna przepaść. I nie mówię o ekonomii. Mając taką możliwość, z przyjemnością bym tam zamieszkał. I to nie jest tak, że chce się wyprowadzić gdziekolwiek na zachód Europy. Są dwa takie miasta, gdzie mogę się przeprowadzić: Londyn i właśnie Berlin. W Paryżu, Amsterdamie, czy nie daj Boże w Brukseli lub jakimś Oslo czułbym się jak na zsyłce. Kiedyś w Monachium kupiłem koszulkę – Ich bin kein Berliner. Teraz uważam, że to szkoda, iż nie jestem. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybyśmy po drodze do Berlina nie wpadli coś obejrzeć. Tym razem Międzyrzecki Rejon Umocniony i przy okazji znajdujący się nieopodal Świebodzin z pomnikiem?? Chrystusa, większym od tego w Rio. Generalnie kiszka. Z bunkrów wiało nudą, przypominało to zwiedzanie rurociągu, a z zapowiedzianych 30.000 nietoperzy pojawił się literalnie jeden. Co do Chrystusa Króla, to uważam, że warto zobaczyć, tak jak bazylikę w Licheniu. Odczucia też są podobne. Wracając odstawiliśmy Krzyśka do Leśnej na Mistrzostwa Polski Seniorów. Niestety z dorosłymi za bardzo sobie nie pograł, chociaż szóste miejsce czternastolatkowi ujmy nie przynosi.
Piotr Polański
Muzeum LuftwaffeBerlin Muzeum Luftwaffe IIBerlin IBerlin IIBerlin IVBerlin VBerlin VIBerlin VIIBerlin Muzeum TechnikiBerlin Muzeum Techniki IIBerlin Muzeum Techniki IIIBerlin ZOOBerlin ZOO IIBerlin VIIIBerlin IXSAMSUNG CSCBerlin X
SAMSUNG CSC
Berlin XIBerlin XIIBerlin XIIIŚwiebodzinMRU IMRU IIMRU IIIMRU IV
Skuszeni reklamami Szwajcarii Saksońskiej postanowiliśmy spędzić tam przedłużony weekend. Ponieważ jest to jednak dość daleko (samochodem), jechaliśmy na raty, oglądając co ciekawsze rzeczy po drodze: Zamek w Mosznie, łudząco podobny do tego w Neuschwanstein (patrz firmy Disney’a), kopalnię złota w Złotym Stoku, uranu tuż obok oraz zaginone labolatorium Hitlera 😉 czyli Projekt Arado w Kamiennej Górze. Do tego doszło skalne miasto czyli czeski Ardspach i parę jeszcze innych drobiazgów, na przykład zamek w Leśnej. Jak na tranzytowy przejazd, było tego dość dużo.
Cały wyjazd, zresztą jak wszystkie inne, czy to weekendowe czy wakacyjne był zaplanowany tak aby trafić w gusta Huberta i Krzyśka. Taki los rodziców. Ale tak naprawdę, to dla nas też było ciekawie.
A samo Drezno i okolice? No cóż. Polecam każdemu. Od wielbicieli barokowych starówek do miłośników gór. To po prostu trzeba zobaczyć samemu. Naprawdę warto! Piotr Polański
Skalne miasto. Ardspach.BasteiDreznoDrezno II
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.ZgodaNie wyrażam zgody