Odejść bez pożegnań.

Kilka wpisów wcześniej, Krzysiek pożegnał kajakarstwo, a ja, jak się okazało nieskutecznie, Kazimierz nad Wisłą. Teraz mam jednak rzecz zdecydowanie większego kalibru.
Pierwsze zajęcia akademickie, jakie poprowadziłem, miały miejsce 14 lutego 1994 roku. Jeszcze jako student, opowiadałem niezbyt pewnym głosem, o elementach marketingu usług. Bez jakiegokolwiek stopnia naukowego, bez przygotowania dydaktycznego, za to z wiedzą i zapałem, zainteresowanego tematem studenta. I spodobało mi się! Przez wiele lat traktowałem te wykłady jako hobby – nigdy nie byłem etatowym  pracownikiem naukowym. Lata leciały, pojawił się tytuł naukowy, publikacje czy projekty badawcze, zwłaszcza, że wiele lat dysponowałem infrastrukturą do CATI, z czego środowisko akademickie dość chętnie korzystało. Szczyt zaangażowania uczelnianego to druga połowa lat dziewięćdziesiątych. Pracowałem wtedy na etacie,  i jednocześnie prowadziłem zajęcia na Politechnice Warszawskiej (środy i piątki po południu) oraz Uczelni Łazarskiego (soboty i niedziele). Od czasu do czasu pojawiała się również Szkoła Główna Handlowa, ze studiami podyplomowymi. Terminarz dość nabity. Wśród znajomych i współpracowników w firmie uchodziłem za robota, ale mnie to bawiło, więc nie czułem się przesadnie obciążony. Na dodatek, były okresy, ze dało się na wykładach dość dobrze zarobić. Później jednak zaczął się powolny zjazd liczby prowadzonych zajęć, spowodowany z jednej strony urodzeniem się mojego starszego synka Krzysia i młodszego Huberta a z drugiej swego rodzaju kryzysem na rynku usług edukacyjnych. Mniej studentów – mniej zajęć.
Ale i tak prawie trzydzieści lat robi wrażenie. Tym bardziej, że moja miłość do uczelni wyższych była zupełnie nieodwzajemniona. Jako człowiek „z zewnątrz”, który miał niewiele okazji ściskać właściwe dłonie na korytarzach, dostawałem do prowadzenia wykłady, które albo miały słabe terminy, albo nikt o wyższej pozycji w uczelnianej hierarchii, nie miał wiedzy i doświadczenia aby je przeprowadzić. Pełniłem rolę uczelnianego glonojada. Oczywiście zupełnie świadomie i z zadowoleniem. Ktoś nie mógł, czy nie chciał poprowadzić zajęć, wtedy dzwoniono do mnie, bo byłem dyspozycyjny i nie odmawiałem. Mając za sobą duże doświadczenie menedżerskie i biznesowe, na poziomie wyższej uczelni ekonomicznej mogłem wziąć w zasadzie każdy temat. Zdarzało się, że prowadziłem trzy różne zajęcia z jedną grupą studentów, w semestrze.
Mam jednak już tego  dosyć ! Środowiska, które cieszy się u mnie  jak najgorszą opinią. Przekonanie o wyższości nad tzw. „biznesem”, niechęć do pracy stricte naukowej i kultura organizacyjna rodem z „Ziemi Obiecanej” lub w najlepszym wypadku stereotypowej jednostki wojskowej. Ludzi z tak rozdętym ego, jak wśród społeczności akademickiej, nie spotkałem nigdzie. Naprawdę! A spędziłem wiele lat kariery zawodowej w środowisku prawniczym czy budowlanym, które uchodzą stereotypowo za bardzo „pewne siebie”. Daleko im jednak do szkolnictwa wyższego.
Uniwersyteckie patologie, opisywane w mediach, wcale mnie nie dziwią. Nie dziwią mnie też żałośnie niskie pozycje polskich szkół wyższych, w międzynarodowych rankingach i zestawieniach czy wyjątkowo niska liczba patentów. Jest to moim zdaniem sytuacja dość oczywista, i pokazująca co polskie uczelnie są  w stanie wytworzyć. A wyjątki tylko potwierdzają tę regułę. I mówię to z całą odpowiedzialnością, będąc przez wiele lat elementem tej żałosnej układanki.
I nie jest to, jak wszyscy zakładają, efekt chronicznego niedofinansowania. Pieniędzy, i tych ministerialnych, i tych europejskich jest dość, a nawet nadmiar, aby wyższe uczelnie działały sprawnie. I wbrew obiegowym opiniom, nie są one defraudowane. Są marnotrawione. Nie ma zupełnie umiejętności ich efektywnego wydawania. Niestety, trafiają do ludzi beznadziejnie słabych menedżersko. I nie tylko menedżersko. Często wybranych na stanowiska w procesie negatywnej selekcji, bez wiedzy, doświadczenia, a czasem  i  grama klasy.
Podobno wykładałem w elitarnych placówkach: Szkoła Główna Handlowa, Wyższa Szkoła Handlu i Prawa (Łazarski), Politechnika Warszawska, Prywatna Wyższa Szkoła Businessu i Administracji, to tak z grubsza. Strach pomyśleć jak wyglądają uczelnie uznawane za słabe.
Czasami się jednak zastanawiam: może nie ma się co obrażać, może trzeba korzystać ;). Magister od ręki, doktor w rok, a belwederski profesor w trzy – jak możemy poczytać i zobaczyć w mediach. A kilkadziesiąt milionów z NCBiR dla spółki załóżonej chwilę wcześniej w mieszkaniu-bez problemu. Parę lat i potencjalnie profesor z wielomilionową dotacją. Brzmi nprawdę dobrze!

Ja jednak podziękuję. Po 29 latach zmykam istniejące projekty a w zasadzie projekt,  i jak Małgorzata Ostrowska z Lombardem, odchodzę bez pożegnań i bez jakiegokolwiek żalu.

Piotr Polanski

Piotr_Polanski_Lectures

Piotr PolanskiPolanski Piotr

Piotr Polanski

Piotr Polanski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *